Utwór na zawsze: Never Too Much

Niespełna tydzień temu odszedł Michael Jackson, który niejako rozpoczął niefortunny czas dla fanów muzyki. Właśnie mija czwarty rok bez Luthera Vandrossa, natomiast w sobotę obchodzić będziemy szóstą rocznicę śmierci Barry’ego White’a. Panie i Panowie nie kryjcie łez, teraz jest odpowiedni moment.

Tak naprawdę nie ma dobrego momentu na pożegnanie, każda śmierć jest nagła i rujnuje małe światy osób emocjonalnie związanych z odchodzącymi. Egoiści z nich, prawda? – Oczywiście, że nie. Egoistą nie może być człowiek, który za życia nagrywa dziesiątki płyt, dzieląc się sobą z innymi w najlepszy z możliwych sposobów.

Luther Vandross odszedł w rodzinnej miejscowości Edison, genetycznie naznaczony cukrzycą i nadciśnieniem walczył z przeznaczeniem. Niestety w tej bitwie jego piękny głos mógł co najwyżej uleczyć duszę, lecz nie ciało. Podobnie jak inni członkowie rodziny Vandross przegrał długą walkę z chorobą.

Do końca pozostał artystycznie aktywny, album Dance With My Father wydany na dwa lata przed śmiercią pozwolił odświeżyć (w dobrym znaczeniu) jego muzykę. Otrzymał wówczas cztery nagrody Grammy w kategorii R&B za: najlepszy singiel, najlepszą piosenkę, najlepszy duet oraz najlepszy album roku.

Pozostawił po sobie płyty, w tym jedną najlepszą ze wszystkich – Never Too Much. To właśnie z niej pochodzi nagranie o tym samym tytule, które zapewne oddaje stosunek milionów ludzi na świecie do pana Vandrossa.

Never too much, Luther.



Luther Vandross
Never Too Much z albumu "Never Too Much"
Epic, 1981 r.

Komentarze