Diggin in München, czyli krótki przewodnik po stacjonarnych sklepach płytowych (1)
Krótki przewodnik po stacjonarnych
sklepach płytowych w Monachium rozpoczynamy od wizyty w M2 Music -
2nd Hand
Główna siedziba mieści się przy
Rosenheimer Strasse, kilka minut od wyjścia z podziemi S-Bahn'u.
Stacja, na której należy wysiąść to Rosenheimer Platz a
następnie udać się w lewo aż do ruchomych schodów prowadzących
do jednego z wyjść. Sklep znajduje się pod numerem 77, po lewej
stronie ulicy dwie przecznice od stacji szybkiej kolei.
foto Florian B.
Według informacji zamieszczonej w
internecie, sklep oferuje ponad 50 000 (!) płyt winylowych i
kompaktowych. Nas oczywiście interesują analogi z jazzem i soulem,
a tych w sklepie nie brakuje. Imponujących rozmiarów stanowisko z
soulem znajduje się na środku drugiego pomieszczenia, na końcu
którego wisi sporych rozmiarów lustro. Pod lustrem płyty z jazzem,
do których dojdziemy za moment.
Gdy patrzy się na rozbudowany dział
z soulem w głowie następuje szybka kalkulacja zawartości portfela.
Czy aby nie za mało wziąłem? Gdzie najbliższy bankomat? Jak ja
się z tym wszystkim zabiorę? Marzę z dużym wyprzedzeniem. Rzut
okiem na sterczące pomiędzy płytami plastikowe przegródki. Część
płytowej oferty M2 została skatalogowana po nazwach zespołów,
nazwiskach solistów. To spore udogodnienie oszczędzające czas i
energię. Jeśli kogoś nie interesuje Michael Jackson, Diana Ross &
the Supremes to po prostu omija tę część. Oczywiście może się
zdarzyć, że akurat będzie tam inna płyta niż pani Ross, lecz
prawdopodobieństwo jest niewielkie. Większość płyt znajduje się
tam gdzie powinna. Albo pod odpowiednią literą alfabetu albo w
wyróżnionej kategorii. W końcu „porządek musi być”.
Niestety, jak to bywa w niemieckich sklepach z płytami, dominują
tam niemieckie tłoczenia, dlatego przedwczesna radość ze
znaleziska może prowadzić do rozczarowania. Dla kolekcjonerów
amerykańskich wydań to najgorsze co może się zdarzyć lecz i do
tego można przywyknąć. Jak wspomniałem w M2 dominują niemieckie
tłoczenia. Niekiedy trzeba przekopać się przez dziesiątki wydań
by trafić na to jedne pożądane z napisem Made In USA na tylnej
okładce. Niestety to nie koniec złych informacji. Albumy z działu
soul w przewadze pochodzą z lat osiemdziesiątych. Ceny nie są
wygórowane; 5,99 i 9,99 euro to obowiązujący standard. Przegródka
z the Temptations zawiera kilka mniej popularnych albumów tej grupy.
Miła niespodzianka – biorę do ręki płyty wydane w latach 70.,
jakby właściciel sklepu chciał zaprzeczyć temu co zostało
stwierdzone kilka zdań wcześniej. Winyl Hear To Tempt You
wspomnianych Temptations kosztuje 9,99 € - w internecie to samo
wydanie (bez kosztów przesyłki) można dostać za euro. Nie ma
jednak co kręcić nosem. W ofercie sklepu znajduje się sporo
tytułów wartych uwagi. Na przykład niespotykany dwupłytowy album
Gila Scotta-Herona And His Amnesia Express Tales Of Gil Scott-Heron
za 14 €. Dobra cena za fantastyczny materiał zarejestrowany
podczas europejskich koncertów sprzed dwudziestu lat.
W sobotnie, słoneczne przedpołudnie
wybrałem się do M2 z dwudziestoma euro w kieszeni. Celowo nie
brałem więcej by nie „popłynąć” z nurtem niekontrolowanych
winylowych zakupów. Kupowanie winyli cholernie uzależnia. Będąc
winylowym ćpunem nie zdołasz odłożyć pieniędzy na nowy sprzęt
elektroniczny czy wyposażenie mieszkania. Nie zdołasz też odłożyć
w banku na ewentualną czarną godzinę. Winyle pochłoną część
wypłaty, której nie zdążyć wydać na konsumpcję. Po kilku
latach zbieractwa nie masz nic prócz setek a nawet tysięcy płyt,
podczas, gdy Twoi znajomi zdążyli pokupować samochody,
wyremontować mieszkania i zwiedzić kawałek świata. Zbiór płyt
równy wartości używanego samochodu nie wywołuje poczucia
stabilizacji czy bezpieczeństwa, raczej dyskretny uśmiech
politowania u osób, które nie są w stanie zrozumieć piękna
ściśniętego pomiędzy kolorowymi grzbietami okładek płyt.
Banknot zamieniłem na dwa winyle. Cieszy zakup Making Music za 9,99 € Billa Withersa. Nabywanie jego płyt w tym roku posiada drugie dno gdyż 4 lipca skończył on 75 lat. Do pełnej kolekcji brakuje mi pięciu płyt, z czego trzy - z upływem czasu - zostały uznane za najważniejsze w artystycznym dorobku. Albumy Just as I Am, Still Bill oraz Live at Carnegie Hall nigdy nie były przedmiotem mojego żarliwego pożądania. Walory artystyczne wymienionych tytułów są niepodważalne, lecz mimo ich doskonałego kunsztu większą przyjemność sprawia mi odnajdywanie albumów wydanych po 1974 roku. Cieszy też zakup singla Love To Love You Baby/Try Me, I Know We Can Make It Donny Summer i ostatnio przeżywającego (za sprawą Daft Punk) drugą młodość producenta Giorgio Morodera. Wprawdzie cena mogła by być niższa, wszak to tylko singiel. No, ale za to jaki! - ktoś może słusznie zauważyć. Traf chciał, że zakupione wydanie pochodzi z 14 lutego 1977 roku. Walentynkowy singiel z wyjątkową, rozkładaną okładką. Fajny dodatek do dwunastocalowego singla za „dychę”.
foto z discogs.com
Obiecany jazz prezentuje się
skromnie, przynajmniej na tle stanowiska z soulem. Zadziwiająco
niewiele płyt z ECMu, trochę jazzu stąd - Joachim Kühn w kilku
odsłonach, znacznie więcej amigowych repressów o nieszczególnej
jakości dźwięku. Longplay'e tłoczone przez sublabel Amiga Jazz
warto zbierać tylko dla okładek, bo - choć to kwestia gustu -
bywają one niesamowite. Jak Pre-Bird Charlesa Mingusa z 1960 roku.
Trafia się też Miles w ilości trzech sztuk (albo sztuki trzy),
czyli bez zaskoczenia. Ku mojemu zdziwieniu w M2 panuje totalny brak
Johna Coltrane'a. A przecież płyty autora A Love Supreme - jeśli
nie kupić - zawsze przyjemnie jest potrzymać w dłoni. Ponadto
repertuar jazzu klasycznego: Oscar Robertson, Prez, Thelonious Monk.
Niewiele jazz-funku, soul-jazzu czy fusion z lat 70. Tylko jeden
Herbie Hancock, w dodatku holenderski import z fatalną poligrafią.
M2 na mapie monachijskich
stacjonarnych sklepów płytowych nie jest miejscem koniecznym
aczkolwiek warto zapamiętać adres siedziby sklepu w razie odbywania
pierwszego w życiu diggingu w Monachium. Wówczas istnieje szansa na
udane i satysfakcjonujące zakupy do kwoty 50 euro. Gdy dwa lata temu
byłem tu po raz pierwszy na dziale z jazzem znalazłem Living Inside
Your Love Earl Klugha. Od tamtej pory płyta pana Klugha wciąż
znajduje się na stanie sklepu. Widuję ją za każdym razem, gdy
wpadam do M2. Wizyta raz na jakiś czas wystarczy gdyż rotacja płyt
jest niewielka.
Od wejścia do sklepu wita przyjemny
chłód pod warunkiem wysokiej temperatury na zewnątrz. Nagrzane od
Słońca ciało szybko absorbuje temperaturę otoczenia i po
niespełna pół godzinnym zwiedzaniu sklepu robi się nieprzyjemnie.
Wystrój M2 raczej nie zachęca do prawienia komplementów
właścicielowi sklepu. Białe ściany typowe dla niemieckiego stylu
wykończenia mieszkań zdobią plakaty; młody Lenny'ego Kravitza czy
intrygująca Maria Callas maskują potrzebę odświeżenia lokalu.
Przy suficie puste szafki zbierają kusz, są brudne, aż proszą się
o umycie. W kącie przy lustrze stoi patefon, jego wielka tuba robi
wrażenie, niestety nie działa, a muzyka w sklepie leci z kompaktów.
Na ogół właściciel puszcza funk i mimochodem stopa sama wybija
rytm podczas gdy dłonie przerzucają setki płyt (niestety nie ma
możliwości ich odsłuchania). Mija godzina, znów jestem na Słońcu,
obiecuję, że już nigdy nie będę narzekał na jego oślepiający
blask. Pewnie kłamię, ale kogo to obchodzi. W reklamówce z
emblematem sklepu niosę radość.
(tekst ukazał się w lipcowym numerze miesięcznika JazzPRESS)
Komentarze
Prześlij komentarz