D'Angelo: Back Messiah (2014)



Niezapowiedziany album najważniejszego męskiego głosu w historii neo-soulu, zburzył układ niejednego rankingu najlepszych płyt 2014 roku. Wysokie notowania Black Messiah w zaledwie tydzień po cyfrowej premierze, były efektem masowej fascynacji kontekstem aniżeli muzyką. Po czternastu latach od premiery Voo Doo, D’Angelo wreszcie wydał upragniony przez fanów album. Czas odgrywa kluczową rolę. Przez te wszystkie lata wmawiano nam, że trzeci album D’Angelo będzie tym, na co wszyscy czekają. Black Messiah miał zrewolucjonizować brzmienie czarnej muzyki, jak to miało miejsce w przypadku Voo Doo w 2000 roku.  

Ulegaliśmy magii autora Brown Sugar za każdym razem, gdy pojawiał się publicznie. Od 2009 roku, wierzyliśmy we wszystkie niedotrzymane odbietnice rychłej premiery, najpierw James River, potem Black Messiah. I gdy wreszcie to się stało, 15 grudnia 2014 utraciliśmy zdolność trzeźwej oceny sytuacji. 

Z pomocą przyszedł niezawodny w takich chwilach Nicholas Payton. Trzy lata temu napisał znamienny dla świata jazzu esej Why Jazz isn’t cool anymore. Zawarte w eseju poglądy i przemyślenia wywołały falę krytyki, która z czasem przybrała formę werbalnych pogróżek. Niezależnie od tego kto (i czy w ogóle ktoś) ma rację, teksty pana Paytona zmuszają do refleksji, są lekturą stymulującą nieszablonowe myślenie, nie tylko o muzyce na literę J.

Nicholas Payton przypomniał o innym, wielkim Czarnym Mesjaszu. Był nim Cannonball Adderley. Tym sposobem koniec 2014 roku to również podroż w czasie do 1970 roku i koncertu kwintetu pana Adderley w klubie Troubadour.


Black Messiah od D’Angelo to nie tribut dla dzieła pana Adderleya, jego album nie jest też coverem nagrania George Duke’a o tym samym tytule. W takim razie czym jest? 

Przede wszystkim jest albumem, na który trzeba było czekać 14. lat. Albumem, który wymaga więcej niż tygodnia odsłuchu, by szczerze zachwycił. Albumem, którego pełne walory będzie można ocenić dopiero w lutym, po premierze wydania winylowego. Albumem, który  -  jak każda trylogia  -  wymaga dwóch wcześniejszych płyt. Wreszcie albumem, który coś kończy, nie zaczyna. 


Komentarze